Zebraliśmy się na Wschodnim, zajęliśmy 2 przedziały, w sumie 10 osób, w tym 4 kursantów (to był wyjazd KTG).
Noc minęła spokojnie, choć we Wrocławiu pojawili się kibice Zawiszy Bydgoszcz i nieźle darli mordy. We Wrocławiu wsiadł też Maciek z Gitarą. Z rzeczy godnych wzmianki: Bogna miała wesołe problemy z biletem: najpierw musiała robić dopłatę do normalnego, bo zapomniała podbić legitymacji, potem za Wrocławiem kolejną dopłatę (ale już bez 6 zł), bo kobieta w kasie się walnęła i od Wrocka wystawiła na osobowy - koszt dodatkowy kolejne 2 zł.
Do Janowic Wielkich dojechaliśmy oczywiście z opóźnieniem prawie 45 minut i na peronie spotkaliśmy się z Jaśkiem, który trzymał tekturkę jak na lotnisku "Mr Radi"

Po wizycie w sklepie na oranżadzie i uzupełnieniu zapasów, ruszyliśmy w głąb Rudaw.
Przez pierwsze godziny widzieliśmy zamek Bolczów, Skalny Most, Starościńskie Skały (wyjątkowo imponujące). Grupę prowadził Jasiek, i muszę przyznać, robił to wspaniale - jest urodzonym przewodnikiem i sam się sporo od niego nauczyłem po prostu go obserwując.
W drugiej połowie dnia pałeczkę prowadzących przejmowali po kolei kursanci, weszliśmy też na Skalnik. Bardzo solidnie zmęczeni dotarliśmy na Przełęcz Kowarską - już o zmierzchu - skąd zeszliśmy do Kowarów do sztolni.
Same sztolnie bez rewelacji i jak dla mnie niewarte swej ceny (12,5 zł), choć jeśli ktoś nie był nigdy na podziemnej trasie turystycznej to pewnie mogło się podobać. Ze sztolni o 18:30 zabrał nas bus, który zawiózł nas na Okraj za 6 zł/osoby.
Na Okraju udało się przekonać niemiłego właściciela schroniska PTTKu, że kadrze PTTK przysługuje jednak 30%, pomylił się też o 20 zł na naszą korzyść, która to kwota poszła na wspólne zakupy. Nie było mi dane spędzić wieczoru przy śpiewach, bo strasznie zaczęła pękać mi głowa i musiałem się położyć, ale Maciek i Kasia dawali czadu najdłużej ze wszystkich i chyba było fajnie, bo było ich dobrze słychać na piętrze.
Rano niestety musieliśmy wraz z Bogną odłączyć się od wyjazdu, zostawiając Kurs pod opieką Marcina, który pociągnął grupę grzbietem Karkonoszy, na Śnieżkę. My też weszliśmy na Śnieżkę, tylko trochę szybciej, startując o 8:00. Pogoda była wspaniała, podobnie jak dzień wcześniej. Było widać doskonale Wielką Sowę, Ślężę i chyba Śnieżnik (choć ręki sobie za to nie dam obciąć). Wszystkie szczyty wystawały znad morza chmur. Słońce, słaby jak na Karkonosze wiatr, ciepło, zero śniegu: żyć nie umierać!
Śnieżkę zdobyliśmy o 10:20, Bogna po raz pierwszy, ja po raz czwarty i po półgodzinnym popasie zaczęliśmy nasze biego-zejście do Karpacza przez Łomniczkę, w sumie po 100 minutach byliśmy już w samym centrum.
Naszym planem było zdążyć do Wrocławia na 15:32 na pośpiech, ale o ile do Jeleniej Góry podjechaliśmy bez problemu stopem, to w JG staliśmy jak kołki przez półtorej godziny pod zakładami farmaceutycznymi Jelfy
W końcu jak już i tak byliśmy spóźnieni na pociąg, to zatrzymał się bardzo miły kierowca, jadący do... Tomaszowa Mazowieckiego! I z nim spędziliśmy super podróż przez Opole i Częstochowę. 18:30 wysadził nas na stacji Orlenu przed Tomaszowem, gdzie stał van Telewizji Polskiej. Podszedłem od razu, zapytałem... i chwilę później jechaliśmy dalej - z ekipą grafików TVP Sport wracających z obsługi meczu II ligi w Bielsku-Białej.
O 20:00 po bardzo wesołych dywagacjach o sporcie, policjantach, przekupywaniu policjantów Whiskasem, JKM i tramwajach, i Frytce wysiedliśmy na Woronicza na Wierzbnie.
I tak oto przybyliśmy 500 km w 7 godzin. O 12:30 zeszliśmy ze szlaku w Karpaczu, a o 20:30 już w domu
Weekend wykorzystany przepięknie, w 100%! Jutro pewnie relacje wracających nocnym pociągiem.